sobota, 14 czerwca 2014

2

                To nie tak, że się nie cieszyłam i w ogóle. Wszystko było w miarę znośne. Tylko szkoda, że nikt nie powiedział mi, że ten dom został przebudowany. A sądząc po wyglądzie ducha, który nadal mi się przyglądał i miał na oko dwadzieścia cztery lata (gdy żył), dom musiał pochodzić z tysiąc dziewięćsetnego roku. Wydaje mi się, że chłopak musiał żyć jeszcze przed pierwszą wojną światową. Miał na sobie luźne, ciemne szorty, beżową koszulę i granatową marynarkę. Całości dopełniał luźno zawiązany krawat w czerwono białe pasy. Nie będę również ukrywać, że był dość przystojny. Rzadko spotyka się takiego ducha, zwłaszcza w własnym pokoju.
                - No dobra. - Przekręciłam się na łóżku tak, żeby leżeć na brzuchu i mieć dobry widok na niego. – Czego potrzebujesz?
                Widocznie się zmieszał, a mimo to nadal wyglądał całkiem, całkiem; nawet jeśli był blady i miał lekko zapadnięte oczodoły. To właśnie wyróżniało duchy.
                Rozejrzał się wokół siebie, a ja westchnęłam.
                - Hej, mówię do ciebie. Jasne?  Raczej nikogo oprócz ciebie, tak ciebie, tutaj nie ma – powiedziałam i oparłam  się na łokciach.
                - Jakim cudem mnie widzisz? – zapytał mocno zachrypniętym głosem.
                - To moja mała specjalność.
                Taak. Bo jak zauważyliście, mogę widzieć duchy. I to nie jest pierwszy jakiego spotkałam. Przez moje niezbyt długie życie, przewinęło się ich naprawdę sporo. Jedne były miłe, a inne, no cóż, nie. Jeszcze nie wiedziałam do jakich zaliczał się ten koleś, ale raczej nie wyglądał na istotę z piekła rodem. Mój „dar” odziedziczyłam po babci, która na moje nieszczęście została nad morzem. Dobrze, że mam nielimitowane rozmowy. W tej chwili to będzie mój jedyny kontakt z jej osobą.
                Tak nawiasem, widzę duchy odkąd sięgam pamięcią. Czyli gdy miałam jakieś trzy latka. Ale dzięki babci wiem, że nachodziły mnie od urodzenia, tylko ja oczywiście tego nie pamiętam. Nie wiem co one myślały, że noworodek jakoś im pomoże? Śmieszne, ale prawdziwe. Oczywiście pomoc otrzymały od mojej babci.
                W mojej pamięci utkwił duch mojej sąsiadki. Zmarła właśnie gdy miałam trzy latka. Bawiłam się na placu zabaw i gdy ją zobaczyłam, pierwsze co zrobiłam to podbiegłam, przytuliłam ją i wysepleniłam „dzień dobry”. Nie muszę wspominać, że inne dzieci patrzyły na mnie z zaciekawieniem, natomiast mamy jak na jakąś trzyletnią wariatkę. Dopiero gdy babcia zabrała mnie do domu i wszystko wyjaśniła, trochę mi się rozjaśniło. Oczywiście zrozumiałam tyle ile wymagał mój młodziutki móżdżek.
                Okazało się, że pani Zosia zmarła w nocy, a że mieszkała sama nikt o tym nie wiedział. Szukała jedynie drobnej pomocy, żeby mogła zaznać spokoju. Razem z babcią pomogłyśmy pani Zosi, która przed zniknięciem, pojawiła się u nas i powiedziała serdeczne „dziękuję”. Byłam z siebie naprawdę dumna. Zrobiłam coś naprawdę wielkiego. To znaczy wtedy, teraz to wydawało się być pestką, w porównaniu z tym, czym zajmuje się teraz.
                Więc gdy nie uzyskałam odpowiedzi, ponowiłam pytanie odnośnie tego, czego ode mnie oczekuje.
                - Ja czegoś potrzebuje? – Jego głos stawał się z każdym słowem lepszy, bardziej męski. Widocznie słowa działały na niego, jak oliwa na skrzypiącą maszynę.
                Przewróciłam oczami.
                - No raczej, inaczej byś tu nie tkwił od jakiś stu lat. No i wiesz, nie chcę być niemiła czy coś, ale teraz to jest mój pokój. Byłabym więc wdzięczna gdybyś się „wyprowadził”. – Przy ostatnim słowie zrobiłam cudzysłów w powietrzu.
                - Mieszkam tu odkąd sięga moja pamięć i to ja mam się stąd wyprowadzić? Dio
                Ha! Od samego początku zalatywało, że nie jest polakiem. Oczywiście utwierdziło mnie w tym ostatnie wypowiedziane przez niego słowo. Które, tak nawiasem, nie miałam pojęcia co oznacza, tym bardziej jaki to język. Mam obeznanie tylko w angielskim, niemieckim i polskim oczywiście. Niektóre rozpoznam, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o moją przyszłą karierę poligloty.
                - Okej. Jakbyś nie zauważył, jesteś martwy. Więc tak jakby nie żyjesz i ciebie tu nie ma. A ja jak najbardziej składam się z skóry i kości i od dzisiaj jest to mój dom i pokój.
                - Nie wyganiam cię stąd. Mieszkaj tu tyle ile tylko zechcesz.
                Otworzyłam szeroko oczy i o mało nie zakrztusiłam się gumą, którą zawzięcie żułam (moje małe uzależnienie). Tak czy siak, duszek miał gadane.
                - Och jak miło z twojej strony, kolego. – Wstałam z łóżka i poczłapałam do walizki. Musiałam wziąć prysznic i przebrać się w coś wygodnego. Później zastanowię się co z nim zrobić.
                - Nazywam się Lorenzo. – Usłyszałam za sobą jego głos, co trochę mnie rozproszyło. Przecież był w drugim końcu pokoju! No, ale, nie zapominajmy, Lorenzo jest duchem i nie jest polakiem. O nie.
                Tak więc krzyknęłam lekko przestraszona  i natychmiast się odwróciłam, co spowodowało, że na niego wpadłam. Widocznie zadział instynkt, bo złapał mnie za ramiona. Inaczej, leżałabym tu jak długa. Przeszedł mnie dziwny i zimny dreszcz, jak zawsze po kontakcie z osobnikami jego pokroju.
                Nie wiem co poczuł Lorenzo, to znaczy mogę się domyślać, bo puścił mnie natychmiast i spojrzał na swoje dłonie, jakby właśnie wyrósł na nich kaktus. Widocznie to byłoby dla niego lepsze. No bo pomyślcie; tułacie się po świecie (pokoju) jakieś sto lat, nie macie do kogo otworzyć ust, nikogo nie możecie dotknąć, a tu nagle zjawiam się ja i trach ciach, pozamiatane.
                - Dio, jak ty… Jak to możliwe, że… Kim jesteś? – zapytał i spojrzał na mnie wściekle zielonymi oczami. Kryło się w nich wielkie zdumienie i niedowierzanie.
                - Jejku, ja to ja. Nic wielkiego. Jestem mediatorką i pomagam takim jak ty, przejść na drugą stronę.
                - Jak się nazywasz, mediatorko? – zapytał z jakimś akcentem, tylko za cholerę nie mogłam odgadnąć jakim.
                - Więc, na pewno nie nazywam się mediatorka i nawet tak do mnie nie mów. – Schyliłam się i wyciągnęłam z dużej, granatowej walizki luźne spodenki i jakąś starą bawełnianą koszulkę. – Jestem Wiki, od Wiktoria, coś jak zwycięstwo, no wiesz. Ale wolę jak się nazywa mnie Wiki, czuję się jakoś… hm, fajniej.
                Odwróciłam się w stronę Lorenzo. Na dobrą sprawę, chyba nawet nie słuchał mojego wywodu o moim imieniu. Musiał mnie posłuchać i się „wyprowadzić”, bo już go nie było. Tak to jest z duchami. Pojawiają się i znikają, a my nawet tego nie zauważamy.
                W końcu udało mi się wziąć orzeźwiający prysznic. Czułam się prawie jak nowo narodzona. Jeszcze tylko mała drzemka. Gdy oznajmiłam mamie, że muszę naładować baterie, uśmiechnęła się tylko i życzyła dobrych snów. Ciekawa byłam czy mi się coś przyśni. Jak mówią, sen pierwszej nocy w nowym miejscu zawsze się spełnia. Oczywiście nie wierzyłam w takie głupoty. Ale ja to ja. Zawsze o tym myślałam, gdy pojawiałam się w jakimś nowym łóżku. Nie muszę wspominać, że żaden sen się jeszcze nigdy nie sprawdził? I dobrze, bo niektóre były totalnie zryte.
                Jak ten ostatni, gdy nocowałam po raz pierwszy w domku letniskowym na szkolnej wycieczce. W tym śnie jechałam samochodem z tatą i dwoma obcymi osobami. Byliśmy na jakiejś wąskiej dróżce. Na poboczu co chwile leżały jakieś martwe zwierzęta, tylko, że to nie było zbyt normalne. Zamiast jakiegoś kotka, wszędzie walały się pomarańczowe orangutany. Jeśli by to miało się spełnić, to ja serdecznie podziękuję.
                Tak więc budząc się po pięciogodzinnej „drzemce”, wcale nie musiałam martwić się moim snem, bo ten okazał się bardzo przyjemny, ale również strasznie niemożliwy. Chodziło głównie o Lorenzo, więc łatwo było się domyślić.
                Rozejrzałam się po pokoju. Z początku nawet nie wiedziałam gdzie jestem, jednak moja pamięć wróciła tak szybko jak uleciała. Na zewnątrz powoli się ściemniało. Dochodziła już ósma wieczorem. Ciekawe co ja będę robić w nocy, gdy przespałam pół dnia.
                Ducha wciąż nie było, co bardzo mnie ucieszyło. Włączyłam piosenkę Kaliego z telefonu i rozpoczęłam rozpakowywanie. Musiałam się czymś zająć. Teraz gdy tak myślę, co ja tu będę robić, przez dwa miesiące wakacji, skoro nikogo tu nie znam? Odpowiedź dostałam niemal natychmiast.
                Drzwi otworzyły się na oścież, ukazując Dominika.
                - Hej Wiki.
                Ściszyłam muzykę.
                - Następnym razem pukaj, okej? A co gdybym była teraz naga? – Rozłożyłam ręce teatralnie. Dominik skrzywił się widocznie na taką myśl. W sumie mu się nie dziwię, byłam tak jakby jego siostrą. Zresztą mnie też nie pociesza myśl o nagim Dominiku. Boże, o czym ja myślę. Fuj!
                - Spoko. Przyszedłem się zapytać czy idziesz na ognisko. Znajomi coś robią…
                Dzięki mamo, mruknęłam w myślach. Nie chciałam wychodzić na jakąś ofiarę losu, ale też nie chciałam spędzić tych wakacji w swoim towarzystwie. Więc zaryzykowałam.
                - Hm, czemu nie.
                - Dobra. Za godzinę jedziemy. Ogarnij się i zejdź na dół. – Po tych słowach wyszedł z pokoju. Oczywiście nie zamknął drzwi. A tego nie znoszę. Mam małą manię. Muszę mieć zamknięte drzwi. Więc nimi trzasnęłam i krzyknęłam:
                - Ogon?!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz