piątek, 4 lipca 2014

3

            Równo o dziewiątej pod mój nowy dom zajechał Kamil; kolega Dominika. Już na zewnątrz było dobrze słychać muzykę jaka leciała w środku. Mieszanka reage i hip-hopu. Moje klimaty, więc za bardzo mi to nie przeszkadzało.
            Kamil okazał się nawet spoko gościem, tylko odrobinę zamkniętym w sobie. Miał krótko przystrzyżone, brązowe włosy i ubrany był w czarną bluzę i spodenki do kolan, podobnie zresztą jak Dominik. Ja natomiast zarzuciłam na siebie zwiewną koszulkę na ramiączkach i króciutkie spodenki. Nie muszę wspominać, że wieczór był dość ciepły. W końcu mieliśmy początek lipca.
            Imprezka była we wsi oddalonej od naszej zaledwie o 10 minut jazdy samochodem. Ognisko rozpalono na niewielkiej polanie w lesie, niedaleko zabudowań. Była to działka jakiegoś Dawida; kolega z klasy mojego przyrodniego brata. Muszę tu wtrącić moją małą opinię na jego temat, ponieważ nie należał do najgorszych.
            Ubrany był w luźną, ciemną koszulkę z napisem jakiegoś zespołu i równie ciemne spodenki. Łatwo mogłam zauważyć i nie tylko ja oczywiście, że jest nawet dobrze zbudowany. Większość chłopaków tutaj obecnych należała raczej do takich chuderlawców jak Dominik, albo po prostu miało parę kilo nadwagi. Nie zauważyłam, żeby któryś dorównywał Dawidowi. Może to tylko moje małe zauroczenie jego osobą, albo naprawdę tak było.
            Gdy usiedliśmy przy ognisku na ławkach, po wcześniejszym przywitaniu się, zauważyłam też kilka twarzy, które należały do dziewczyn. Nie było ich za wiele. Łącznie było tutaj jakieś trzydzieści osób. Gdy przyjechaliśmy, niektórzy już byli trochę wstawieni, albo po prostu zjarani.
            Kamil otworzył bagażnik i puścił swoją składankę, obdarzając nas rytmicznym basem lecącym z głośników. Ci na fazce zaczęli nawet śpiewać, oczywiście nie przejmowali się, że nikt nie obdarzył ich talentem muzycznym i nadal fałszowali w najlepsze.
            Dominik po jakichś pięciu minutach zmył się gdzieś z jakąś Kamilą. Z tego co słyszałam kroi się coś poważnego. No a że ostatecznie zostawił mnie tu samą, a każdy inny zajął się sobą, nie zostało mi nic innego jak słuchać muzyki i wpatrywać się w płomienie. Przynajmniej tutaj nie gryzły komary.  
            W pewnym momencie przed twarzą zamajaczyła mi zielona butelka piwa.
            - Chcesz? – zapytał Dawid siadając obok mnie i jednocześnie ciągnąc porządnego łyka ze swojej butelki.
            Przyszłam się tu bawić i poznać jakiś nowych ludzi, no nie? Więc nie dziwcie się, że w końcu wzięłam to piwo. Zresztą, po alkoholu byłam śmielsza.
            - I jak się żyje z Koksem? – zapytał gdy przełykałam gorzkawy płyn.
            - Koksem? – powtórzyłam i spojrzałam w jego brązowe tęczówki. Widać było, że w jego ustach, na dobrą sprawę świetnych, musiał znaleźć się chociaż jeden joint.
            - No Dominikiem.
            - Skąd to przezwisko, jeśli można wiedzieć. – Uśmiechnęłam się na myśl o moim „bracie”.
            - Na pewno nie dlatego, że jest jakiś napakowany czy coś „innego”. To chyba sama zauważyłaś. - Również się uśmiechnął. Miał naprawdę ładny uśmiech. – Tu chodzi o to, że jest właśnie odwrotnie i dlatego jakoś to przezwisko się przyjęło.
            Pociągnęłam kilka łyków. Powolutku alkohol dawał o sobie znać. Stawałam się coraz bardziej rozluźniona.
            - No więc, jak się z nim żyje? – Dawid ponowił wcześniejsze pytanie.
            - Wiesz, przyjechałam tu dopiero dzisiaj po południu. Więc na obecną chwilę nie mogę wydać żadnej opinii. Ale jeśli będziesz chciał, powiem ci za jakiś czas. Jak obeznam się z eee… Koksem. – Zaczęliśmy się śmiać.
            - Chętnie, czemu nie. Chcesz zapalić? – zapytał wyciągając lufkę.
            - Nie, dzięki. Na razie wystarczy piwo. – To nie tak, że nie paliłam. Ale, no wiecie, jestem tutaj nie całą dobę i nie chciałam sprawiać żadnych problemów. Kto wie, jaką tu mieli trawę? Już w Gdyni sprawiałam wiele problemów, wszystko przez duchy, więc tu chciałam jakoś pokazać się z lepszej strony.
            - Ja zapalę. Zaraz wracam. – Po tych słowach Dawid wstał. – Zostawiam pod twoją opieką. – Podał mi butelkę i podszedł do dwóch chłopaków, którzy stali niedaleko. Jeśli zaczną rozmawiać, to piwo wywietrzeje, z tego raczej zdawał sobie sprawę.
            Tak więc odłożyłam butelkę obok i zaczęłam się rozglądać. Kilka dziewczyn patrzyło na mnie spod byka. Chyba miały na oku Dawida, który, jak zauważyłam, nie poświęcał im żadnej uwagi. Spojrzałam w prawo, ponieważ coś przykuło moją uwagę. Mianowicie duch. Świetnie. Myślałam, że jakiś czas sobie odpocznę. Ale nie. Duchy przychodzą kiedy tylko im się podoba.
            Chciałam udawać, że nie zauważyłam kobiety w krynolinie, jednak ona zdała sobie sprawę, że może się do mnie zwrócić. W mgnieniu oka pojawiła się przede mną. Na oko mogłam stwierdzić, że ma jakieś trzydzieści lat i nie była nawet taka brzydka. Jeśli nie brać pod uwagę jej chorobliwej bladości i zapadniętych oczu.
            - Nareszcie! Czekałam tyle lat. Tyle długich lat, że już nawet nie jestem w stanie powiedzieć ile.
            Nie muszę mówić, że za wszelką cenę starałam się jej unikać. Jakby była, no wiecie, duchem.
            - Hej! – Przy tym słowie ogień lekko uniósł się w górę. Chyba nie podobało jej się to, że nie zwracałam na nią żadnej uwagi. – Mówię do ciebie dziewko!
            Dziewko. No proszę was, dziewko? Jak można mnie tak w ogóle nazwać.
            - Wiem, że mnie widzisz! – Butelka Dawida pękła obok moich stóp, zalewając moje trampki.
            Najwidoczniej duch był mocno wkurzony skoro zaczynał używać swojej mocy. Nie mogłam pozwolić, żeby zrobiła coś gorszego. Butelka i tak zwróciła uwagę większości.
            - Coś się stało? – zapytała jakaś blondynka z czerwonymi białkami.
            - Chyba stała za blisko ognia. – Jasne… - Idę się wytrzeć – powiedziałam. Tylko żeby to kogoś jeszcze obchodziło. Zresztą i tak większość już zapomniała o tym małym incydencie.
            Ale nie duch dziewczyny w krynolinie. Cały czas stała obok mnie i truła mi głowę. Postanowiłam odejść gdzieś na bok. W miarę ustronne miejsce, żeby móc z nią porozmawiać. Po tym jak mnie zauważyła, wiedziałam, że już nie uzyskam spokoju, dopóki jej nie pomogę.
            - No dobra. – Stanęłam obok jednego z drzew, oświetlając teren telefonem i odwróciłam się do dziewczyny. – Czego chcesz?
            - Ha! Wiedziałam, że mnie widzisz dziewko. W końcu!
            - Jeszcze raz mnie nazwiesz dziewką, a pożałujesz – mruknęłam przez zaciśnięte zęby.
            Uniosła rękę w rękawiczce i zakryła usta dłonią z wielkim szokiem wymalowanym na twarzy.
            - Jakie maniery! Gdzieś ty się wychowała? – Zapytała wielce oburzona.
            - Na pewno nie tu. Więc? Czego ode mnie chcesz?
            - Pomocy oczywiście. – Wygładziła żółtą suknię i czekała.
            Uniosłam brwi.
            - Czyli? Może dokładniej.
            - Nazywam się Maria Bilczewska. Musisz pomóc mojemu synkowi.
            Patrzyłam na nią lekko osłupiała. Kobieta na dobrą sprawę zmarła jakieś ponad sto czterdzieści lat temu, a ja miałam pomóc jej synkowi. Jasne, raczej nie cofnę się w czasie. Niektóre duchy były naprawdę uciążliwe. Przykład właśnie oto tej, która stała przede mną. Dlaczego to nie mogło być takie proste jak z panią Zosią?
            - Nie chce ci przekazywać złych informacji, ale on już raczej nie żyje, tak jak ty. – Po tych słowach spojrzałam na nią zbolałym wzrokiem, dla podkreślenia mojej wiadomości.
            Ona tylko prychnęła. Jak przystało na panią w drugiej połowie XIX wieku.
            - Myślisz, że jestem taka głupia? Ha! Też mi coś. Doskonale wiem, że moje maleństwo już nie stąpa po tej ziemi.
            - Więc? Co mam zrobić?
            - No musisz mu pomóc! Ile razy jeszcze będę to powtarzać?! – wrzasnęła, ale już nie tak jak powinna to zrobić dama z jej czasów.
            Chciałam zdobyć jakieś szczegóły, gdy usłyszałam trzask gałązki.
            - Wiki? Z kim ty gadasz? – To był Dawid.
            Szedł w moim kierunku lekko chwiejnym krokiem. Nawet nie wiem jak on mnie tu znalazł w takim stanie.
            - Rozmawiałam tylko przez telefon. – Pomachałam mu urządzeniem przed nosem, ale on chyba nawet tego nie zauważył.
            Złapał mnie za rękę swoją silną dłonią.
            - Chodź. – Patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie pocałować. No prawie, tak mi się przynajmniej zdawało. - Zaczyna się błyskać, więc wszyscy powoli się zbierają. – No to tyle jeśli chodzi o moje umiejętności jasnowidzenia. – Koksu cię szuka.
            Obejrzałam się jeszcze przez ramię, ale Marii już nie było. Świetnie.


            Od razu po przekroczeniu progu domu lunęło z nieba. Było już po dwunastej gdy padłam na swoje łóżko. Lorenzo nigdzie nie było. Więc to był dla mnie ostateczny dowód, że się stąd wyniósł na dobre.
            Będę musiała zająć się sprawą ducha z lasu, ale oczywiście nie dzisiaj. Mimo, że ucięłam sobie drzemkę po południu, to i tak byłam cholernie zmęczona. Nawet nie fatygowałam się ściąganiem ubrań, tylko od razu zapadłam w głęboki sen.

            Mogłabym przysiąc, że zanim odpłynęłam w krainę Morfeusza, to gdzieś w oddali było słychać płacz dziecka.