Czy to jest sprawiedliwe,
że musiałam przeprowadzić się z jednego końca Polski na drugi? Nie sądzę.
Musiałam zostawić dwie przyjaciółki, które nawiasem same do siebie się nie
odzywały, i ojca, który wolał pracę od rodziny. Z jakiegoś punktu widzenia,
można by powiedzieć, że to nawet lepiej, że z mamą się przeprowadziłyśmy.
A jednak; nie. Musiałam
zostawić morze (nawet jeśli chodzi o Bałtyk), wspomniane przyjaciółki i co
najważniejsze, rodzinny dom. W zamian dostaje nowego ojczyma, nową szkołę,
nowych ludzi, nowe otoczenie, nawet nowe rodzeństwo. Rodzeństwo! Wspominałam,
że do tej pory byłam jedynaczką? A teraz musiałam dzielić się wszystkim z
bratem i siostrą. Czy mama nie mogła wyjść za mąż za jakiegoś przystojniaka,
bez dzieci?
Czy wspominałam, że przeprowadzam
się z miasta, Gdyni, do jakiejś wiejskiej dziury? Gdy mama mnie tu przywiozła
po zakończeniu roku szkolnego o mało nie jęknęłam, gdy zobaczyłam tą zabitą
dechami dziurę. Ustaliliśmy z rodzicami, że pierwszą klasę liceum skończę w
swoim rodzinnym mieście (były to tylko dwa miesiące), a kolejne dwie klasy w
Kruczej Woli. A teraz na poważnie, jak można nazwać tak miasto? Oczywiście
mniejsze niż Gdynia i oczywiście nie tam miałam mieszkać. Do publicznego liceum
miałam dojeżdżać ponad dwadzieścia minut ze swojej dziury-zabitej-dechami, a w
zimie aż trzydzieści! A co najgorsze, jeśli chciałam zdążyć na pierwszą poranną
lekcje, musiałam wstać w pół do piątej. W pół do piątej na miłość boską!
Także gdy wjechałam z
mamą, która odebrałam mnie wcześniej z dworca w Kruczej, na moją wieś, nawet
nie pamiętam jak się nazywa, po prostu chciało mi się płakać. Tutaj nawet nie
było sklepów! Żadnych!
Mama widząc mój zbolały
wzrok we wstecznym lusterku, szybko zmieniła temat naszej rozmowy o tym jak
przebiegła mi podróż. Świetnie! Ponad dwanaście godzin w autobusie. Mój tyłek
miał serdecznie dość siedzenia.
- Skarbie – zwróciła się
do mnie – nie jest tak źle jak wygląda.
- Mamo – jęknęłam – tutaj
nawet nie ma sklepu spożywczego, a co dopiero jakikolwiek inny!
- Najbliższy sklep jest
jakiś kilometr stąd. Widzisz, nie jest tak źle.
Posłałam jej wściekłe
spojrzenie. Kilometr! Ha, ha!
- Na pewno ci się tu
spodoba. Zobaczysz – powiedziała to takim głosem, że zrobiło mi się głupio z
powodu mojego zachowania. Postanowiłam chociaż udawać. Oczywiście dla mniej.
Gdy zatrzymała się na
podjeździe, nie musiałam ukrywać lekkiego zachwytu. Do tej pory mieszkałam
tylko w bloku, więc widok piętrowego, domu jednorodzinnego zrobiła na mnie
wrażenie. Otynkowany był na ciepły odcień żółci, który idealnie komponował się
z czerwonym dachem. Całą naszą posiadłość otaczał drewniany płotek, a wokół
domu był oczywiście wymarzony ogródek mamy. I zieleń, wszędzie było pełno
zieleni.
Uśmiechnęła się na widok
wyrazu mojej twarzy.
- I co, jest aż tak źle? –
zapytała otwierając bagażnik czarnego seata altey.
- Ujdzie. – Uśmiechnęłam
się, przypominając sobie o swojej obietnicy, że będę udawać dla niej. Chociaż
na razie nie musiałam aż tak bardzo udawać.
W tym momencie z domu
wyłonili się Rafał (mój nowy ojczym) i Dominik (mój, o rok starszy, brat
przyrodni).
- Cześć Wiki – mruknął
Dominik i zabrał się za wyciąganie moich walizek z bagażnika.
Był wysokim, bardzo
szczupłym blondynem, jego włosy nawet tak krótkie jak teraz, kręciły się w
loczki. Oczy miał niebieskie, podobnie jak ojciec. Z tego co mówiła mama
chodził do trzeciej klasy technikum i uczył się w tej samej szkole, w której
uczyć miałam się ja. Grał również w piłkę nożną, chociaż nie było tego aż tak
bardzo widać.
- Witaj w domu Wiki – powiedział
wesołym głosem Rafał Majewski. Na sobie miał luźne spodenki do kolan i
bawełnianą koszulkę. Uśmiechał się szeroko, uwidaczniając tym samym zmarszczki
wokół oczu. Czy wspominałam, że powoli zbliżał się do pięćdziesiątki? Tak więc
zbliżał się i nie było tego po nim w ogóle widać. Był nawet przystojny, dla
kogoś takiego jak moja mama, oczywiście.
- Cześć – mruknęłam do
obydwu i wzięłam swoją czarną, podręczną torbę. Chciałam jeszcze chwycić
walizkę, ale Rafał mnie uprzedził.
Tak więc zabrali wszystkie moje rzeczy. Ruszyłam
za nimi do mojego nowego domu. Było tu przestronnie i naprawdę ładnie.
- Chłopaki zaniosą rzeczy do twojego pokoju na
piętrze, a my pójdziemy do kuchni. Najpierw musisz coś zjeść. Musisz być
naprawdę głodna po podróży.
I byłam. Więc ruszyłam za mamą do przestronniej
kuchni, pod oknem stał wielki, ciemny stół przy którym siedziała lekko przy
kości, brunetka. To była Alicja. Moja nowa, czternastoletnia, siostra
przyrodnia. Musiała być podobna do mamy, bo ani trochę nie przypominała ojca,
ani brata.
- Cześć – powiedziałam.
Podniosła głowę z nad telefonu tylko na chwilę,
aby obdarzyć mnie beznamiętnym spojrzeniem i znowu wróciła do swojego zajęcia.
Mama już dawno poinstruowała mnie, że jest ciężkim
dzieckiem. Nie dość, że straciła matkę (zmarła cztery lata temu), to do tego
przechodzi młodzieńczy okres buntu. Jednym słowem, jest trochę dziwnym
dzieckiem.
- Zrobiłam twoją ulubioną zapiekankę – powiedziała
mama gdy usiadłam na jednym z krzeseł. – Chcesz kawy?
- Z miłą chęcią.
- Zaraz wszystko podam. – Uśmiechnęła się do mnie.
Widziałam jak bardzo się stara, żebym czuła się tu jak u siebie.
Usłyszałam nagle piosenkę Walker, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to moja komórka.
Byłam naprawdę zmęczona. Będę musiała się położyć wcześniej.
Wstałam i szybko wygrzebałam telefon z torby.
Dzwoniła Paulina. Przesunęłam palcem po ekranie i wyszłam przed dom.
- Cześć – powiedziałam.
- Dotarłaś? Jak tam jest? – zapytała Paulina
(jedna z moich najlepszych przyjaciółek).
- Dotarłam, dotarłam. – Ruszyłam w kierunku ogrodu
na tyłach. – Niby nie jest źle, ale…
- Aż tak tragicznie? Boże, mogłaś tu zostać.
- Wiesz jakoś to zniosę. Najgorzej będzie jak
skończą się wakacje. – Ruszyłam w stronę dużego stawu który zobaczyłam jakieś
sto metrów przede mną.
- Współczuję. Przechodzić przez to wszystko od
nowa… Miejmy nadzieję, że chociaż nauczycieli będziesz miała w miarę.
- Oby! A co tam… O kur…
- Hej, Wiki co jest? – Zaniepokoiła się Paulina.
- Czy uwierzysz, że jest tu chmara komarów? Są
dosłownie wszędzie! Krwiożercze potwory!
Zaczęłam odganiać owady na tyle ile się dało. Kto
by przypuszczał, że moje przyjście nad ten staw, to nie będzie taki dobry
pomysł jak na początku myślałam?
- Wiki, jesteś na wsi… Niestety, ale tam jest
pełno różnych potworów, nie tylko komary.
- Dzięki za pocieszenie. Nie ma co.
- Też cię kocham. A jak…
I tak przegadałyśmy jakąś godzinę. Oczywiście
wróciłam przed dom i cały czas chodziłam w kółko. Odkryłam, że to całkiem
świetny pomysł. Przynajmniej ugryzły mnie trzy komary. Aż trzy! Chociaż to i
tak lepsze niż cała chmara.
Gdy weszłam do kuchni wszyscy już na mnie czekali.
Widziałam, że Dominik nie był zadowolony. Był najwidoczniej bardzo głodny i
gdzieś się spieszył.
- Nareszcie, ile można rozmawiać – burknął, na co
Rafał posłał mu złe spojrzenie.
- Kto dzwonił? Paulina czy Marzena – zapytała
mama, stawiając przed wszystkimi talerze z porcjami zapiekanki. Nie owijała w
bawełnę, wiedziała, że nie mam wielu znajomych.
Posłodziłam swoją, już zimną, kawę i wzięłam
porządnego łyka. Pycha.
- Paulina.
- I co u niej?
- Już tęskni, tak samo jak ja. – Po chwili
pożałowałam tych słów, bo mamie wyraźnie zrzedła mina. – To znaczy…
- Och, nie musisz nic mówić, doskonale cię
rozumiem.
Postanowiłam jakoś odwrócić jej uwagę.
- Jeśli się zgodzicie, chciałybyśmy wybrać się pod
koniec wakacji w góry.
- Same? – zapytał zaniepokojony Rafał.
- No… Raczej tak.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł – powiedziała
mama.
Dominik z Alicją już jedli swoje porcje, nie
czekając na innych.
- Mamo, proszę cię. Już mam siedemnaście lat.
Paulina skończy w sierpniu. Wiesz… To taki nasz wspólny prezent i w ogóle.
- Zastanowimy się, a teraz jedzmy.
- Dzięki mamo, jesteś kochana. – Użycie tych słów
zadziałało, widocznie poprawił jej się humor.
Po posiłku pomogłam mamie trochę posprzątać, mimo
jej protestów. Oczywiście tak było tylko dzisiaj, ponieważ byłam dopiero co po
podróży. W inne dni, na pewno będzie mnie zaganiała do prac domowych.
Dominik zaraz po obiedzie gdzieś odjechał swoim czarnym
volkswagenem, a Alicja zamknęła się w swoim pokoju.
Mama skończyła wycierać blaty i zaprowadziła mnie
drewnianymi schodami na piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Tylko, że nie
było to na pierwszym piętrze, bo poprowadziła mnie jeszcze wyżej. Okazało się,
że mój pokój znajduje się na strychu, no dobra, na poddaszu. Najlepsze w tym
wszystkim było to, że miałam tą całą przestrzeń tylko dla siebie.
Było tu w miarę chłodno, jak się okazało miałam
własną klimatyzację, ponieważ dach się szybko nagrzewał i w ogóle... Niewiele z
tego zrozumiałam. Ściany pomalowane były na fiołkowo, więc moje białe meble
idealnie komponowały się z otoczeniem. Przy drzwiach stały moje walizki i
pudła, które musiałam rozpakować. Jęknęłam w duchu.
- I jak? – zapytała mama po chwili.
- Jest naprawdę mega! Nigdy nie pomyślałabym, że
będę mieć tak duży pokój.
- A spójrz tam. – Ruszyła w kierunku jakiegoś
wgłębienia. Okazało się, że było tu kilka schodków, które prowadziły na
niewielki balkon. Zamurowało mnie. – Gdy przebudowywaliśmy dom, okazało się, że
ta część była zawalona, mieliśmy to odbudować, jednak Rafał wpadł na ten
genialny pomysł. Świetne, nie sądzisz?
Spojrzała w moim kierunku i mój zanik mowy, uznała
za dobry znak.
- Wiedziałam, że ci się spodoba. Pomóc ci się
rozpakować?
Otrząsnęłam się lekko. Oczywiście nie zaniemówiłam
z powodu tego architektonicznego dzieła, mimo, że było wspaniałe, to jednak nie
przesadzajmy, okej? Zaniemówiłam bo przy oknie stał duch i obserwował nas z
zaciekawieniem. Oczywiście nie zauważył, że mu się przyglądam, zapewne uznał,
że patrzę na niesamowity widok za oknem. Który, tak nawiasem, aż tak z nóg nie
zwalał. No wiecie, zieleń i te sprawy.
Odwróciłam się i ruszyłam za mamą.
- Dzięki za propozycję, ale poradzę sobie sama.
Wiesz – klapnęłam na łóżko – sama lubię wszystko układać w swoim pokoju.
- No dobrze. – Ruszyła w kierunku drzwi. – Jak
będziesz czegoś potrzebować będę w ogrodzie lub na dole. Cieszę się, że tu
jesteś. – Posłała mi ciepły, matczyny uśmiech.
- Ja też mamo – skłamałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz