sobota, 14 czerwca 2014

1

            Czy to jest sprawiedliwe, że musiałam przeprowadzić się z jednego końca Polski na drugi? Nie sądzę. Musiałam zostawić dwie przyjaciółki, które nawiasem same do siebie się nie odzywały, i ojca, który wolał pracę od rodziny. Z jakiegoś punktu widzenia, można by powiedzieć, że to nawet lepiej, że z mamą się przeprowadziłyśmy.
            A jednak; nie. Musiałam zostawić morze (nawet jeśli chodzi o Bałtyk), wspomniane przyjaciółki i co najważniejsze, rodzinny dom. W zamian dostaje nowego ojczyma, nową szkołę, nowych ludzi, nowe otoczenie, nawet nowe rodzeństwo. Rodzeństwo! Wspominałam, że do tej pory byłam jedynaczką? A teraz musiałam dzielić się wszystkim z bratem i siostrą. Czy mama nie mogła wyjść za mąż za jakiegoś przystojniaka, bez dzieci?
            Czy wspominałam, że przeprowadzam się z miasta, Gdyni, do jakiejś wiejskiej dziury? Gdy mama mnie tu przywiozła po zakończeniu roku szkolnego o mało nie jęknęłam, gdy zobaczyłam tą zabitą dechami dziurę. Ustaliliśmy z rodzicami, że pierwszą klasę liceum skończę w swoim rodzinnym mieście (były to tylko dwa miesiące), a kolejne dwie klasy w Kruczej Woli. A teraz na poważnie, jak można nazwać tak miasto? Oczywiście mniejsze niż Gdynia i oczywiście nie tam miałam mieszkać. Do publicznego liceum miałam dojeżdżać ponad dwadzieścia minut ze swojej dziury-zabitej-dechami, a w zimie aż trzydzieści! A co najgorsze, jeśli chciałam zdążyć na pierwszą poranną lekcje, musiałam wstać w pół do piątej. W pół do piątej na miłość boską!
            Także gdy wjechałam z mamą, która odebrałam mnie wcześniej z dworca w Kruczej, na moją wieś, nawet nie pamiętam jak się nazywa, po prostu chciało mi się płakać. Tutaj nawet nie było sklepów! Żadnych!
            Mama widząc mój zbolały wzrok we wstecznym lusterku, szybko zmieniła temat naszej rozmowy o tym jak przebiegła mi podróż. Świetnie! Ponad dwanaście godzin w autobusie. Mój tyłek miał serdecznie dość siedzenia.
            - Skarbie – zwróciła się do mnie – nie jest tak źle jak wygląda.
            - Mamo – jęknęłam – tutaj nawet nie ma sklepu spożywczego, a co dopiero jakikolwiek inny!
            - Najbliższy sklep jest jakiś kilometr stąd. Widzisz, nie jest tak źle.
            Posłałam jej wściekłe spojrzenie. Kilometr! Ha, ha!
            - Na pewno ci się tu spodoba. Zobaczysz – powiedziała to takim głosem, że zrobiło mi się głupio z powodu mojego zachowania. Postanowiłam chociaż udawać. Oczywiście dla mniej.
            Gdy zatrzymała się na podjeździe, nie musiałam ukrywać lekkiego zachwytu. Do tej pory mieszkałam tylko w bloku, więc widok piętrowego, domu jednorodzinnego zrobiła na mnie wrażenie. Otynkowany był na ciepły odcień żółci, który idealnie komponował się z czerwonym dachem. Całą naszą posiadłość otaczał drewniany płotek, a wokół domu był oczywiście wymarzony ogródek mamy. I zieleń, wszędzie było pełno zieleni.
            Uśmiechnęła się na widok wyrazu mojej twarzy.
            - I co, jest aż tak źle? – zapytała otwierając bagażnik czarnego seata altey.
            - Ujdzie. – Uśmiechnęłam się, przypominając sobie o swojej obietnicy, że będę udawać dla niej. Chociaż na razie nie musiałam aż tak bardzo udawać.
            W tym momencie z domu wyłonili się Rafał (mój nowy ojczym) i Dominik (mój, o rok starszy, brat przyrodni).
            - Cześć Wiki – mruknął Dominik i zabrał się za wyciąganie moich walizek z bagażnika.
            Był wysokim, bardzo szczupłym blondynem, jego włosy nawet tak krótkie jak teraz, kręciły się w loczki. Oczy miał niebieskie, podobnie jak ojciec. Z tego co mówiła mama chodził do trzeciej klasy technikum i uczył się w tej samej szkole, w której uczyć miałam się ja. Grał również w piłkę nożną, chociaż nie było tego aż tak bardzo widać.
            - Witaj w domu Wiki – powiedział wesołym głosem Rafał Majewski. Na sobie miał luźne spodenki do kolan i bawełnianą koszulkę. Uśmiechał się szeroko, uwidaczniając tym samym zmarszczki wokół oczu. Czy wspominałam, że powoli zbliżał się do pięćdziesiątki? Tak więc zbliżał się i nie było tego po nim w ogóle widać. Był nawet przystojny, dla kogoś takiego jak moja mama, oczywiście.
            - Cześć – mruknęłam do obydwu i wzięłam swoją czarną, podręczną torbę. Chciałam jeszcze chwycić walizkę, ale Rafał mnie uprzedził.
Tak więc zabrali wszystkie moje rzeczy. Ruszyłam za nimi do mojego nowego domu. Było tu przestronnie i naprawdę ładnie.
- Chłopaki zaniosą rzeczy do twojego pokoju na piętrze, a my pójdziemy do kuchni. Najpierw musisz coś zjeść. Musisz być naprawdę głodna po podróży.
I byłam. Więc ruszyłam za mamą do przestronniej kuchni, pod oknem stał wielki, ciemny stół przy którym siedziała lekko przy kości, brunetka. To była Alicja. Moja nowa, czternastoletnia, siostra przyrodnia. Musiała być podobna do mamy, bo ani trochę nie przypominała ojca, ani brata.
- Cześć – powiedziałam.
Podniosła głowę z nad telefonu tylko na chwilę, aby obdarzyć mnie beznamiętnym spojrzeniem i znowu wróciła do swojego zajęcia.
Mama już dawno poinstruowała mnie, że jest ciężkim dzieckiem. Nie dość, że straciła matkę (zmarła cztery lata temu), to do tego przechodzi młodzieńczy okres buntu. Jednym słowem, jest trochę dziwnym dzieckiem.
- Zrobiłam twoją ulubioną zapiekankę – powiedziała mama gdy usiadłam na jednym z krzeseł. – Chcesz kawy?
- Z miłą chęcią.
- Zaraz wszystko podam. – Uśmiechnęła się do mnie. Widziałam jak bardzo się stara, żebym czuła się tu jak u siebie.
Usłyszałam nagle piosenkę Walker, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to moja komórka. Byłam naprawdę zmęczona. Będę musiała się położyć wcześniej.
Wstałam i szybko wygrzebałam telefon z torby. Dzwoniła Paulina. Przesunęłam palcem po ekranie i wyszłam przed dom.
- Cześć – powiedziałam.
- Dotarłaś? Jak tam jest? – zapytała Paulina (jedna z moich najlepszych przyjaciółek).
- Dotarłam, dotarłam. – Ruszyłam w kierunku ogrodu na tyłach. – Niby nie jest źle, ale…
- Aż tak tragicznie? Boże, mogłaś tu zostać.
- Wiesz jakoś to zniosę. Najgorzej będzie jak skończą się wakacje. – Ruszyłam w stronę dużego stawu który zobaczyłam jakieś sto metrów przede mną.
- Współczuję. Przechodzić przez to wszystko od nowa… Miejmy nadzieję, że chociaż nauczycieli będziesz miała w miarę.
- Oby! A co tam… O kur…
- Hej, Wiki co jest? – Zaniepokoiła się Paulina.
- Czy uwierzysz, że jest tu chmara komarów? Są dosłownie wszędzie! Krwiożercze potwory!
Zaczęłam odganiać owady na tyle ile się dało. Kto by przypuszczał, że moje przyjście nad ten staw, to nie będzie taki dobry pomysł jak na początku myślałam?
- Wiki, jesteś na wsi… Niestety, ale tam jest pełno różnych potworów, nie tylko komary.
- Dzięki za pocieszenie. Nie ma co.
- Też cię kocham. A jak…

I tak przegadałyśmy jakąś godzinę. Oczywiście wróciłam przed dom i cały czas chodziłam w kółko. Odkryłam, że to całkiem świetny pomysł. Przynajmniej ugryzły mnie trzy komary. Aż trzy! Chociaż to i tak lepsze niż cała chmara.
Gdy weszłam do kuchni wszyscy już na mnie czekali. Widziałam, że Dominik nie był zadowolony. Był najwidoczniej bardzo głodny i gdzieś się spieszył.
- Nareszcie, ile można rozmawiać – burknął, na co Rafał posłał mu złe spojrzenie.
- Kto dzwonił? Paulina czy Marzena – zapytała mama, stawiając przed wszystkimi talerze z porcjami zapiekanki. Nie owijała w bawełnę, wiedziała, że nie mam wielu znajomych.
Posłodziłam swoją, już zimną, kawę i wzięłam porządnego łyka. Pycha.
- Paulina.
- I co u niej?
- Już tęskni, tak samo jak ja. – Po chwili pożałowałam tych słów, bo mamie wyraźnie zrzedła mina. – To znaczy…
- Och, nie musisz nic mówić, doskonale cię rozumiem.
Postanowiłam jakoś odwrócić jej uwagę.
- Jeśli się zgodzicie, chciałybyśmy wybrać się pod koniec wakacji w góry.
- Same? – zapytał zaniepokojony Rafał.
- No… Raczej tak.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł – powiedziała mama.
Dominik z Alicją już jedli swoje porcje, nie czekając na innych.
- Mamo, proszę cię. Już mam siedemnaście lat. Paulina skończy w sierpniu. Wiesz… To taki nasz wspólny prezent i w ogóle.
- Zastanowimy się, a teraz jedzmy.
- Dzięki mamo, jesteś kochana. – Użycie tych słów zadziałało, widocznie poprawił jej się humor.
Po posiłku pomogłam mamie trochę posprzątać, mimo jej protestów. Oczywiście tak było tylko dzisiaj, ponieważ byłam dopiero co po podróży. W inne dni, na pewno będzie mnie zaganiała do prac domowych.
Dominik zaraz po obiedzie gdzieś odjechał swoim czarnym volkswagenem, a Alicja zamknęła się w swoim pokoju.
Mama skończyła wycierać blaty i zaprowadziła mnie drewnianymi schodami na piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Tylko, że nie było to na pierwszym piętrze, bo poprowadziła mnie jeszcze wyżej. Okazało się, że mój pokój znajduje się na strychu, no dobra, na poddaszu. Najlepsze w tym wszystkim było to, że miałam tą całą przestrzeń tylko dla siebie.
Było tu w miarę chłodno, jak się okazało miałam własną klimatyzację, ponieważ dach się szybko nagrzewał i w ogóle... Niewiele z tego zrozumiałam. Ściany pomalowane były na fiołkowo, więc moje białe meble idealnie komponowały się z otoczeniem. Przy drzwiach stały moje walizki i pudła, które musiałam rozpakować. Jęknęłam w duchu.
- I jak? – zapytała mama po chwili.
- Jest naprawdę mega! Nigdy nie pomyślałabym, że będę mieć tak duży pokój.
- A spójrz tam. – Ruszyła w kierunku jakiegoś wgłębienia. Okazało się, że było tu kilka schodków, które prowadziły na niewielki balkon. Zamurowało mnie. – Gdy przebudowywaliśmy dom, okazało się, że ta część była zawalona, mieliśmy to odbudować, jednak Rafał wpadł na ten genialny pomysł. Świetne, nie sądzisz?
Spojrzała w moim kierunku i mój zanik mowy, uznała za dobry znak.
- Wiedziałam, że ci się spodoba. Pomóc ci się rozpakować?
Otrząsnęłam się lekko. Oczywiście nie zaniemówiłam z powodu tego architektonicznego dzieła, mimo, że było wspaniałe, to jednak nie przesadzajmy, okej? Zaniemówiłam bo przy oknie stał duch i obserwował nas z zaciekawieniem. Oczywiście nie zauważył, że mu się przyglądam, zapewne uznał, że patrzę na niesamowity widok za oknem. Który, tak nawiasem, aż tak z nóg nie zwalał. No wiecie, zieleń i te sprawy.
Odwróciłam się i ruszyłam za mamą.
- Dzięki za propozycję, ale poradzę sobie sama. Wiesz – klapnęłam na łóżko – sama lubię wszystko układać w swoim pokoju.
- No dobrze. – Ruszyła w kierunku drzwi. – Jak będziesz czegoś potrzebować będę w ogrodzie lub na dole. Cieszę się, że tu jesteś. – Posłała mi ciepły, matczyny uśmiech.
- Ja też mamo – skłamałam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz